sobota, 8 czerwca 2013
The end is a new begining
Sobotnie popołudnie, pogoda za oknem umiarkowanie ładna - powinnam zatem z energią i zapałem oddawać się jakimś outdoor'owym czynnościom sportowym, ale pierdole - nie chce mi się. W sumie dlaczego ma mi się chcieć? Jestem fizycznie wykończona ostatnim wyjazdem firmowym, a psychicznie zmiażdżona przez kolejnego kretyna, który stanął na mej drodze. Dodatkowo staram się jakoś ułożyć chaos, który zapanował w mojej głowie, ale ewidentnie mi to nie wychodzi. Pytania, które się rodzą, są jakby zupełnie retoryczne. Pierwsze i najważniejsze to - czy ja zawsze muszę trafiać na emocjonalnych popaprańców? Nie wiem, jak to się dzieje, że Bóg stawia na mojej drodze takich ludzi, ale zaczynam podejrzewać dwie rzeczy - pierwsza, że w poprzednim wcieleniu sama byłam kimś takim, druga - że jakaś siła wyższa chce sprawdzić, jak wiele jestem w stanie znieść. Odpowiem, więc może cytatem z Dostojewskiego - "Człowiek jest w stanie znieść wiele, ale jest w błędzie sądząc, że może znieść wszystko". Dla mnie właśnie nadeszło to wszystko. Nie chce wgłębiać się w szczegóły znajomości - było różnie - raz lepiej raz gorzej, właściwie chyba częściej gorzej, ale mimo wszystko zależało mi na rzeczonym Panu, tak bardzo i do tego stopnia, że przez bite 5 miesięcy walczyłam o znajomość, która zakończyła się zdaniem - "Nie widzę dla siebie żadnej wartości dodanej w pójściu z Tobą na to wesele". Szerze powiem, że wolałabym zostać potrącona przez ciężarówkę (chociaż wiem, że powinnam uważać z życzeniami, bo często się sprawdzają), pobolałaby, ale w końcu by przeszło. Tu jest gorzej - tu sama muszę ułożyć sobie w głowie z pół miliona rzeczy, które póki co za diabła do siebie nie pasują. To jakby układać Tetrisa, którego klocki spadają z taka prędkością, że nie jest się w stanie ich do siebie dopasować, cała gra zmierza ku końcowi. Może jednak właśnie koniec jest nowym początkiem?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz