Jestem zmęczona. Zmęczona psychicznie, mentalnie, zwał jak zwał. Cały czas skupiałam się na sobie i jakiś dziwnych sytuacjach iście z telenoweli brazylijskich, wypierając jednocześnie ze swej głowy, świadomości, podświadomości to wszystko, co dzieje się z Tatą. A ostatnio dzieje się naprawdę źle. I jeśli do tej pory mój strach ograniczał się do tego, że mogę być starą panną z gromadą kotów, tak teraz doszedł strach, że za chwilę mogę stracić najbliższa mi, jak dotąd, osobę.
Nie jestem specjalnie religijną osobą. Wierzę w Boga, ale nie przekonuje mnie instytucja kościoła. Nie przekonuje mnie polityka tej "firmy", niemniej od jakiegoś czasu, od dobrych paru miesięcy, staram się dziękować Bogu za każdy dzień spędzony z Tatą. Nie jest to łatwe, czasem leżę wieczorem w łóżku i płaczę dopóki nie zasnę - jakoś tak zupełnie bezwiednie. Najtrudniejsze jednak są te chwile - kiedy leży w szpitalu, a ja siedząc u niego całym swoim jestestwem staram się być silna, pogodna i nad wyraz optymistyczna. Nie idzie mi to zupełnie, bo to co widzę mnie po prostu przerasta. Jak bowiem przekonywać do życia osobę, która nie ma siły, by wstać, by pochodzić, by coś zjeść, która jest tak wątła i krucha, że boję się podejść i ją do siebie przytulić? Boję się, naprawdę się boję.
środa, 26 czerwca 2013
poniedziałek, 17 czerwca 2013
Na początku był chaos
To co mam w głowie, to już nawet nie chaos. Chyba mi się nie uda tego zdefiniować. Widziałam się z Alonsem w sobotę rano. Ciężkie było to spotkanie. Pomijam fakt, że ja byłam ekstremalnie zmęczona plus pijana, on ekstremalnie pijany, nasza rozmowa właściwie nie prowadziła donikąd. Dowiedziałam się, że ze mną jest inaczej, że chociaż potrafię niemiłosiernie pocisnąć, on nie potrafi się na mnie gniewać, o czym najlepiej świadczy to, że u mnie był. Wydawało mi się, że mam już względny spokój, ale gówno prawda. Wysłałam dzisiaj smsa, którego żałuję. No, ale chyba nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Dodatkowo chciałam pójść za radą koleżanki i pokasować numery telefonów, smsy - ale to się chyba nazywa złośliwość przedmiotów martwych, ponieważ ten pieprzony smartphone za każdym razem się zawiesza.
Nie mam dzisiaj siły na specjalne elaboraty. Idę spać.
Nie mam dzisiaj siły na specjalne elaboraty. Idę spać.
czwartek, 13 czerwca 2013
Drama Queen
Ciężki dzień. Z tatą jest kiepsko - nie daje rady już słuchać, jak kaszle, patrzeć, jak się męczy. Wiele oddałabym żeby mu się poprawiło. Będąc z nim dzisiaj w przychodni popłakałam się na maksa. Tata - osoba, która dla każdego dziecka zdaje się być najsilniejsza na świecie, która poradzi sobie z każdą przeciwnością losu - jest tak wykończony chorobą, że nie ma siły sama wejść po schodach. Przerasta mnie to, boję się - stąd właśnie dzień na Drama Queen! Dziś po prostu chciałabym być najważniejsza - chciałabym żeby świat pokręcił się wokół mnie, ktoś przyszedł, potrzymał za rękę, wysłuchał i wbrew całej spierdolinie, która dzieje się na około, powiedział, że mimo wszystko będzie dobrze.
Zamiast tego siedziałam chyba ze dwie godziny na FB i rozmawiałam z Alonsem (na potrzeby bloga pozwolę sobie nadawać pseudonimy artystyczne ludziom z mojego otoczenia). Nie wiem nawet, jak to się stało. Zaczęliśmy i absolutnie nie mogliśmy skończyć. Gdzieś się w końcu połapałam i napisałam mu, że już sama nie wiem, co się dzieje, że nad tą padaką, którą odstawił w zeszłym tygodniu, myślałam całe trzy dni, zanim doszłam do wniosku, że jest skończonym kretynem, po czym mega za nim zatęskniłam. Oczywiście echo odpowiedzi. Nie wiem, naprawdę, nie wiem jak to się dzieje, że tak mnie do niego ciągnie. Potrzebuje chyba terapii wstrząsowej.
Inna sprawa - siedzę na tym portal randkowym i już nie mam siły. Matko jedyna - skąd są Ci ludzie? Próbuje z nimi rozmawiać, ale jest ciężko - albowiem, jak mam prowadzić dialog, który ktoś zaczyna słowami:
- hej, też lubię Ellie Goulding, ale mam 192cm wzrostu. Albo:
- Cześć,Moniko! Moni,jesteś,bardzo ładną a zarazem niezwykle atrakcyjną kobietą.Bardzo,mi się podobasz i chciałbym,Ciebie poznać osobiście.Czy,spotkałabyś się ze mną ? Co,do mojej osoby to - jestem,siedem lat po rozwodzie cywilnym,gdyż ślubu kościelnego nie mogłem zawrzeć,ponieważ moja była żona,już wówczas była rozwódką.Tak,więc jakby na to nie spojrzeć na obecną chwilę jestem wolny wobec Boga jak i prawa.Mam,dwie córki,które mieszkają 80 km.od Poznania.Widuję,je rzadko gdyż w jeden weekend,średnio na dwa miesiące.Bardzo,mi się podobasz.Szczerze,mówiąc mam serdecznie dość samotności,bardzo chciałbym poznać taką kobietę jaką Ty jesteś.Mam,dość pustego mieszkania,które,jeszcze jakiś czas temu tętniło,życiem.Po prostu,brakuje mi bliskiej osoby w pełnym tego słowa znaczeniu tzn- brakuje,mi wspólnych rozmów,spacerów,posiłków, tego aby nie kłaść się do pustego łóżka i budzić się samemu.
Ja się tylko pytam - What the hell is wrong with all those guys? Czy to już naprawdę zostały tylko takie wybrakowane egzemplarze, że nie da się już z nimi nic zrobić? Naprawdę rozumiem wszystko - że ktoś może nie być mistrzem elokwencji, że ktoś na maksa może być samotny, ale kurde - powiedzieć osobie, którą widziało się na paru zdjęciach coś takiego? Zaczynam myśleć, że ten portal randkowy to była jednak zła opcja. No, ale cóż - może chociaż do końca miesiąca się tym pobawię, bez sensu tak skreślać coś od razu.
wtorek, 11 czerwca 2013
Defetyzm
Włączyło mi się dzisiaj czarnowidztwo. Właściwie to nawet nie wiem dlaczego, może przez to, że leżę uziemiona w domu? Cały dzień spędzam na FB, jest praktycznie moim drugim domem.
Co do defetyzmu - wciąż mam wizję tego, że zostanę jakąś starą panna, przynajmniej bez kotów, bo te akurat do moich faworytów nie należą. Zaczęłam się też zastanawiać, gdzie podziali się normalni faceci? Nie myślę tutaj o jakiś mięśniakach, którzy przybywaliby na białym koniu ratować damę z opresji - ale zwykłych normalnych mężczyznach, nierozchwianych emocjonalnie, którzy wiedzą czego chcą i nie boją się po to sięgnąć. Facetach, którym nie trzeba robić tygodniowych aluzji, żeby zrozumieli, że kobieta potrzebuje seksu, którzy są na tyle rozgarnięci, że jak laską zaprasza ich do siebie na "naprawę kompa" to jest to jednoznaczne z tym, by osobnik taki nie wychodził od niej z domu, ba nawet z łóżka, co najmniej do południa dnia następnego. No więc pytam - gdzie się oni wszyscy podziali?
Czy w zamian my - kobiety, musimy raczyć się dupami, które co dwa tygodnie zmieniają zdanie? Które więcej gadają niż działają? Jeśli tak ten świat ma wyglądać, pójdę chyba za radą znajomej i zostanę lesbijką, bo póki co - kiepsko to widzę.
Co do defetyzmu - wciąż mam wizję tego, że zostanę jakąś starą panna, przynajmniej bez kotów, bo te akurat do moich faworytów nie należą. Zaczęłam się też zastanawiać, gdzie podziali się normalni faceci? Nie myślę tutaj o jakiś mięśniakach, którzy przybywaliby na białym koniu ratować damę z opresji - ale zwykłych normalnych mężczyznach, nierozchwianych emocjonalnie, którzy wiedzą czego chcą i nie boją się po to sięgnąć. Facetach, którym nie trzeba robić tygodniowych aluzji, żeby zrozumieli, że kobieta potrzebuje seksu, którzy są na tyle rozgarnięci, że jak laską zaprasza ich do siebie na "naprawę kompa" to jest to jednoznaczne z tym, by osobnik taki nie wychodził od niej z domu, ba nawet z łóżka, co najmniej do południa dnia następnego. No więc pytam - gdzie się oni wszyscy podziali?
Czy w zamian my - kobiety, musimy raczyć się dupami, które co dwa tygodnie zmieniają zdanie? Które więcej gadają niż działają? Jeśli tak ten świat ma wyglądać, pójdę chyba za radą znajomej i zostanę lesbijką, bo póki co - kiepsko to widzę.
niedziela, 9 czerwca 2013
Wartości dodane
Dzień kryzysów, aczkolwiek długi spacer zrobił swoje. Pomógł.
Podjęłam dziś decyzje o założeniu konta na jakiejś stronie randkowej. Co prawda kiedyś dawno już jakieś miałam, ale z racji tego, że jakoś nie to nigdy szczególnie nie bawiło - poszło w odstawkę. Na wejściu Pan - taki nawet mega mój typ - brunet z zarostem. Chwila rozmowy i okazało się, że w miarę inteligentny - robi doktorat (chociaż tutaj jak wiemy, nie jest to żaden wyznacznik, wręcz niczego), dorzucę, że ma nawet niebanalne poczucie humoru, więc w sumie co mnie zależy - nawet się umówię. W końcu miał być nowy początek.
Wracając do końca - "wartości dodane" robią furorę. Zostały okrzyknięte tekstem miesiąca i posiadają nawet swoje odmiany - takie jak: wartości dodatnie i ujemne :) Wiem już, że bez znajomych nie dałabym rady. Jestem w stu procentach przekonana, że gdyby nie oni, dawno bym poległa. Zdecydowanie są moją wartością dodaną, ba nawet dodatnią, w całym tym bajzlu, który mnie otacza.
Podjęłam dziś decyzje o założeniu konta na jakiejś stronie randkowej. Co prawda kiedyś dawno już jakieś miałam, ale z racji tego, że jakoś nie to nigdy szczególnie nie bawiło - poszło w odstawkę. Na wejściu Pan - taki nawet mega mój typ - brunet z zarostem. Chwila rozmowy i okazało się, że w miarę inteligentny - robi doktorat (chociaż tutaj jak wiemy, nie jest to żaden wyznacznik, wręcz niczego), dorzucę, że ma nawet niebanalne poczucie humoru, więc w sumie co mnie zależy - nawet się umówię. W końcu miał być nowy początek.
Wracając do końca - "wartości dodane" robią furorę. Zostały okrzyknięte tekstem miesiąca i posiadają nawet swoje odmiany - takie jak: wartości dodatnie i ujemne :) Wiem już, że bez znajomych nie dałabym rady. Jestem w stu procentach przekonana, że gdyby nie oni, dawno bym poległa. Zdecydowanie są moją wartością dodaną, ba nawet dodatnią, w całym tym bajzlu, który mnie otacza.
sobota, 8 czerwca 2013
The end is a new begining
Sobotnie popołudnie, pogoda za oknem umiarkowanie ładna - powinnam zatem z energią i zapałem oddawać się jakimś outdoor'owym czynnościom sportowym, ale pierdole - nie chce mi się. W sumie dlaczego ma mi się chcieć? Jestem fizycznie wykończona ostatnim wyjazdem firmowym, a psychicznie zmiażdżona przez kolejnego kretyna, który stanął na mej drodze. Dodatkowo staram się jakoś ułożyć chaos, który zapanował w mojej głowie, ale ewidentnie mi to nie wychodzi. Pytania, które się rodzą, są jakby zupełnie retoryczne. Pierwsze i najważniejsze to - czy ja zawsze muszę trafiać na emocjonalnych popaprańców? Nie wiem, jak to się dzieje, że Bóg stawia na mojej drodze takich ludzi, ale zaczynam podejrzewać dwie rzeczy - pierwsza, że w poprzednim wcieleniu sama byłam kimś takim, druga - że jakaś siła wyższa chce sprawdzić, jak wiele jestem w stanie znieść. Odpowiem, więc może cytatem z Dostojewskiego - "Człowiek jest w stanie znieść wiele, ale jest w błędzie sądząc, że może znieść wszystko". Dla mnie właśnie nadeszło to wszystko. Nie chce wgłębiać się w szczegóły znajomości - było różnie - raz lepiej raz gorzej, właściwie chyba częściej gorzej, ale mimo wszystko zależało mi na rzeczonym Panu, tak bardzo i do tego stopnia, że przez bite 5 miesięcy walczyłam o znajomość, która zakończyła się zdaniem - "Nie widzę dla siebie żadnej wartości dodanej w pójściu z Tobą na to wesele". Szerze powiem, że wolałabym zostać potrącona przez ciężarówkę (chociaż wiem, że powinnam uważać z życzeniami, bo często się sprawdzają), pobolałaby, ale w końcu by przeszło. Tu jest gorzej - tu sama muszę ułożyć sobie w głowie z pół miliona rzeczy, które póki co za diabła do siebie nie pasują. To jakby układać Tetrisa, którego klocki spadają z taka prędkością, że nie jest się w stanie ich do siebie dopasować, cała gra zmierza ku końcowi. Może jednak właśnie koniec jest nowym początkiem?
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)