Nie umiem opisać tego, jak się czuję w tym momencie. Strach to chyba dobre słowo. Sytuacja z Tatą zaczyna być tragiczna. Nie chcę się rozwodzić nad tym, jak wygląda, bo to jest nie do opisania. Dziś od rana wypłakałam chyba z 10 litrów płynów. Nie byłam w domu 2 tygodnie, widok jaki zastałam po prostu mnie zmroził. Nie jestem w stanie siedzieć z Tatą przy stole i nie płakać. Boję się na maksa dnia jutrzejszego, ponieważ mam z nim siedzieć sama. Paraliżuje mnie na samą myśl, że coś się stanie, a ja nie będę umiała sobie z tym poradzić. Podziwiam moją Mamę, że jest tak dzielną kobietą. Wytrwale przekonuje Tatę by jadł, choć on czasami potrafi być naprawdę złośliwy i niemiły. Ona jednak z cierpliwością, jakiej sama chyba nigdy mieć nie będę, przekonuje go, a przynajmniej się stara, że wszystko co robi, jest dla jego dobra. Zaczęłam się zastanawiać, kiedy ona ma czas na przeżywanie tego wszystkiego? I czy boi się tak samo, jak ja. Nie chcę jej o to pytać, ponieważ czuję, że ona trzyma się tylko dlatego, że nikt nie zamęcza jej pytaniami. Hmm myślałam, że ja mam silny charakter, ale wiem, że naprawdę wiele mi do niej brakuje.
Dziś widziałam mojego tygodniowego bratanka. Słodziak na maksa, małe, kochane, urocze. Leżał sobie tak dziś koło Taty, który trzymał go za nóżkę. Ciężko było na to patrzeć, ciężko jest mi też rozmawiać z Tatą o maluchu, gdyż za każdym razem rozmowa zostaje skwitowana zdaniem - "kiedy Ty się zakochasz, kiedy będę mógł Tobie kupić obiecany wózek i łóżeczko?" Za każdym razem wybucham wtedy płaczem. Czy oni wszyscy myślą, że ja nie chcę? Chcę i to bardzo! I boję się, że to co powiedziała moja Mama - że oni z Tatą umrą a ja zostanę zupełnie sama, jest bardziej realne niż jestem w stanie przypuszczać. Modlę się do Boga, żeby te słowa nie okazały się prorocze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz