Odkryłam ostatnio, że mam więcej kolegów niż koleżanek. Nie wiem właściwie, jak to się stało, ale jakoś lepiej dogadać mi się z płcią przeciwną - chyba nie generują tylu problemów, co kobiety i zdecydowanie łatwiej wyjść z nimi na wódkę.
Z takim jednym oto męskim przedstawicielem byłam ostatnio na kawie. Takie to przyjacielskie spotkanie było, choć pozostałe zołzy twierdzą, że to randka i że Pan ma ewidentna słabość do mnie. Nie w tym jednak rzecz. Po przesympatycznej konwersacji i długich rozmowach o planach na przyszłość (wiec kto wie, może to i była randka) zeszliśmy na temat randek oraz co się z tym wiąże stosunków damsko - męskich. Jakież było moje zdziwienie, kiedy ów kolega powiedział mi, ze sypia z laską dopiero po 10 randce! Myślałam, że takie rzeczy się już nie zdarzają i ze szarmanckość przeszła już dawno do lamusa. Z drugiej jednak strony zaczęłam się zastanawiać nad tym "podejściem" i powiem szczerze, że ja bym tych 10 randek nie zniosła. Mam świadomość tego, że to pewnie z szacunku dla kobiety etc, etc. Ale what the hell? Nie raz umawiałam się z facetem, który okazywał się dupą, jeśli chodzi o działania w pozycjach horyzontalnych. Niedaleko szukać pamięcią - przecież jeszcze w zeszłym roku Pan P. - przystojny, wysportowany, porządnie ubrany i uczesany - mój typ, widział się ze mną praktycznie codziennie. I praktycznie codziennie oglądaliśmy Euro 2012 do znudzenia i to tak dalece posuniętego, że po miesiącu bezowocnych spotkań, czy próby chociażby pocałowania mnie, znalazłam najgłupszy powód na świecie, by pokłócić się z P. i więcej się z nim nie spotykać. Czy dziś tego żałuję? Chyba nie. P. wciąż jest sam, ja w międzyczasie wdałam się w burzliwy romans i nieszczęśliwą miłość - no jakby nie patrzeć życie. Wiem za to jedno - 10 randek to masakra - przy 6 zaczynam zastanawiać się czy facet nie jest gejem. Konkluzja - hmm na to nie ma reguły, ale Panowie - nie zwódźcie kobiet. Seks na pierwszej randce przeważnie jest słaby, ale wierzcie mi - 10 randka to opcja, kiedy kobieta zaczyna wierzyć, że coś jest z nią nie tak!
piątek, 13 września 2013
środa, 4 września 2013
A śmieci z głowy, jak często wyrzucasz?
Natknęłam się dziś na to zdjęcie i doszłam do wniosku, że moja głowa to istny śmietnik. Wiele myśli, wspomnień, próżnych nadziei i wiary w coś o się po prostu nie może udać. Pytanie - co z tym zrobić? Wydaje mi się, że to wszystko zaczyna śmierdzieć i że należy to w końcu uporządkować. Rodzi się pytanie i to chyba z serii tych retorycznych - jak? Przez ostatnie trzy, cztery tygodnie wmawiałam sobie, że mi na czymś nie zależy - teraz już wiem, że jest inaczej. Teraz też wiem, ze nie jestem w stanie nic z tym zrobić. Najlepszym rozwiązaniem powinna być opcja - "zapomnieć, skasować, zablokować" - ale nie chce, nie potrafię. Za to wiem, że brakuje mi prostych prozaicznych czynności - prozaiczności. Sporo myślałam o mojej Pandzie - na jej przykładzie zastanawiałam się, jak długo można kochać, pomimo, że zostało się bardzo skrzywdzonym. Czy przychodzi moment, kiedy chcesz o wszystkim zapomnieć i ruszyć do przodu, jak długo to trwa? Tak naprawdę chyba, jak długo trwa wyrzucanie śmieci z głowy? Tego wszystkiego, co powoduje, że stoimy w miejscu łudząc się nadzieją, której tak właściwie nie ma. hmm może Kamil Bednarek miał rację, śpiewając - "Pamiętaj o tym, ze nadzieja karmi, a nie tuczy, do szczęścia otwarte drzwi, nie szukaj kluczy"
Może najwyższy czas wziąć ten śmierdzący worek, wyjść przez otwarte drzwi i wyrzucając śmieci dać znaleźć się szczęściu?
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)